wtorek, 28 lutego 2012

Zmarł Władysław Tajner

W poniedziałek w Cieszynie zmarł Władysław Tajner, polski skoczek narciarski oraz narciarz alpejski, olimpijczyk z Cortiny d'Ampezzo i Squaw Valley, uczestnik mistrzostw świata w skokach narciarskich w Lahti, trzykrotny mistrz Polski, rekordzista Wielkiej Krokwi - poinformował oficjalny serwis Polskiego Związku Narciarskiego.
Władysław Tajner urodził się 17 września 1935 r. w Goleszowie. Zaczynał od narciarstwa alpejskiego (w 1951 r. wywalczył tytuł mistrza Polski juniorów w slalomie gigancie), jednak ostatecznie podobnie jak jego starszy brat Leopold związał swoją karierę z narciarstwem klasycznym. Pierwsze skoki oddawał na obiektach w Goleszowie.
Dwukrotnie uczestniczył w igrzyskach olimpijskich. W 1956 r. wystartował w Cortinie d'Ampezzo i pomimo odniesionej kilka tygodni wcześniej kontuzji zajął 16. miejsce. - Przed olimpiadą polskie władze sportowe przeprowadziły ostatnie eliminacje na skoczni w Andermatt w Szwajcarii. Był to bardzo wietrzny obiekt. Było nas tam kilkunastu, z czego miało być wyłonionych pięciu do startu w Cortinie. W powietrzu dostałem tak silne uderzenie wiatru, że przekręcił mi on narty w powietrzu i upadłem bokiem na zeskok. Byłem cały obolały i poobijany. Trener Kozdruń rozmawiał z Włodzimierzem Reczkiem i obaj zadecydowali, że jednak pojadę na olimpiadę. W Cortinie zająłem się rehabilitacją. To mi bardzo pomogło i w przeciągu około czterech dni stan nogi znacznie się poprawił. W Cortinie byłem najlepszy z Polaków. Zająłem szesnaste miejsce - opowiadał Władysław Tajner.

Cztery lata później znalazł się w składzie reprezentacji Polski na igrzyska w Squaw Valley. Również z tymi igrzyskami związane były dramatyczne chwile. Władysław Tajner dwa dni przed wyjazdem do Squaw Valley uczestniczył w treningu na skoczni w Wiśle Malince, podczas którego jego przyjaciel z kadry Zdzisław Hryniewiecki doznał tragicznej kontuzji (został sparaliżowany). Wywarło to bardzo duży wpływ na psychikę Władysława Tajnera. Skoczek pojechał na igrzyska jako jedyny nasz reprezentant, a podczas treningu przed zawodami sam zaliczył ciężki upadek, uszkadzając łękotkę. Także i tym razem mimo bólu wystąpił w zawodach i zajął 31. miejsce. - Powiedziałem sobie, że choćby nie wiem co, to wystartuję. Zabandażowano mi nogę bandażem elastycznym i poszedłem na skocznię. Byłem zdenerwowany i w pierwszym skoku źle wyszedłem z progu, przeciąłem parabolę lotu i skok był fatalny. Po pierwszej serii byłem na jednym z ostatnich miejsc. W drugiej serii na próg najechałem spokojnie i wyszedł mi piękny skok. Zająłem jednak dopiero 31. miejsce - wspominał. Dwa lata wcześniej na mistrzostwach świata w Lahti Władysław Tajner uplasował się na 22. pozycji.
Władysław Tajner cztery razy brał udział w Turnieju Czterech Skoczni. Jego najlepszy występ to dziewiąte miejsce w klasyfikacji generalnej, wywalczone w sezonie 1956/57. Zajął wtedy 15. miejsce w Oberstdorfie i Innsbrucku, 10. w Ga-Pa i 20. w Bischofshofen. W pozostałych startach ani razu nie wypadł z czołowej 30. klasyfikacji generalnej.
W marcu 1957 r. uzyskał 114 metrów w Planicy, co przez kilka lat było rekordem Polski. Był pierwszym Polakiem, który przekroczył granicę 110 metrów. Trzy razy wywalczył tytuł mistrza Polski (1956, 1957 i 1958), będąc pierwszym zawodnikiem spoza Zakopanego, który tego dokonał, a przez kolejne dwa lata zdobywał brązowy medal w tych zawodach.
Po zakończeniu kariery wyjechał do Austrii, gdzie pracował w fabryce nart Atomic. Później przebywał w Stanach Zjednoczonych, a w 1988 r. powrócił do kraju i zajął się szkoleniem młodych skoczków w klubie Beskid Brenna.
Władysław Tajner zmarł w poniedziałek 27 lutego 2012 r. Jego pogrzeb odbędzie się w piątek 2 marca o godzinie 13:00 w kościele katolickim w Ustroniu.

poniedziałek, 27 lutego 2012

Szturc chwali podejście Zniszczoła

Trener klubowy Aleksandra Zniszczoła Jan Szturc chwali podopiecznego za profesjonalne podejście do zajęć. Przewiduje, że wicemistrz świata juniorów już w następnym sezonie może na stałe zagościć w gronie najlepszych skoczków narciarskich.

Niespełna 18-letni zawodnik Wisły Ustrowianki od jakiegoś czasu sygnalizował już dobrą dyspozycję - w klasyfikacji generalnej letniej edycji Pucharu Kontynentalnego 2011 zajął pierwsze miejsce, a w styczniowych zawodach Pucharu Świata w Zakopanem był dziewiąty.

Te wyniki były przesłankami, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Trener Łukasz Kruczek chciał, aby Olek wystartował także w konkursach Pucharu Świata w Predazzo i Willingen. Jednak szkoleniowiec kadry juniorów Robert Mateja uznał, że najważniejsze są mistrzostwa i lepiej, aby potrenował spokojnie w Szczyrku. Okazało się, że był to dobry wybór. Ten srebrny medal uważam za wielki sukces, biorąc pod uwagę silną konkurencję" - podkreślił w rozmowie z PAP Szturc.
W tureckim Erzurum - oprócz Zniszczoła - startowało w czwartek jeszcze trzech Polaków. Klemens Murańka zajął szóste miejsce, Tomasz Byrt był czternasty, a tuż za nim uplasował się Bartłomiej Kłusek. Zdaniem wuja i pierwszego trenera Adama Małysza, młodzi skoczkowie mają duże szanse na medal w konkursie drużynowym.
"Uważam, że może być podium, choć obiekt, na którym odbędą się zawody, ma to do siebie, że dużą rolę odgrywają tam warunki atmosferyczne. Biorąc pod uwagę wyniki indywidualne, lepsi byli tylko Słoweńcy" - zaznaczył.

Szturc zajmujący się zawodnikami Wisły Ustrowianki przewiduje, że zarówno Zniszczoł, jak i Murańka mogą jeszcze w tym sezonie zająć czołowe lokaty w zawodach Pucharu Świata.
"To są zawodnicy, którzy są w stanie jednorazowo pokazać się z bardzo dobrej strony. Jeśli zaś chodzi o zagoszczenie na stałe w czołówce, to być może Olkowi uda się to już w przyszłym roku. Przykładem tak udanej kontynuacji sukcesów juniorskich w rywalizacji seniorów mogą być chociażby Austriacy Thomas Morgenstern i Gregor Schlierenzauer" - wspomniał.
Szturc, który jest klubowym szkoleniowcem Zniszczoła od prawie sześciu lat, podkreślił duże zaangażowanie w treningi podopiecznego.
"Bardzo konsekwentnie realizuje wyznaczony mu plan. Podchodzi do tego z profesjonalizmem, jaki cechuje największych mistrzów. Z techniką jest u niego bardzo dobrze. Musimy jednak pamiętać, że to młody chłopak, który wciąż dojrzewa. W związku z tym trzeba pracować nad stabilizacją dynamiki i siły " - dodał.
Zawodnik Wisły Ustrowianki pierwszy skok oddał w 2003 roku. W reprezentacji Polski zadebiutował cztery lata później, a w Pucharze Świata po raz pierwszy wystąpił podczas zawodów w Oberstdorfie w minionym roku.
Zdobywając w piątek srebrny medal mistrzostw świata juniorów na obiekcie HS 109, Zniszczoł powtórzył osiągnięcie Macieja Kota sprzed dwóch lat, który był drugi w słowackiej miejscowości Szczyrbskie Jezioro.

Życie po Małyszu

\
Adam Małysz oferował mit jednoczący wszystkich polaków. Jaka będzie Polska bez jego skoków?

Adam Małysz. Fot. PAP/EPA
Adam Małysz oferował mit jednoczący wszystkich polaków. Jaka będzie Polska bez jego skoków?

W rodzinnej Wiśle już ma pomnik. W Warszawie od roku czeka na rozpatrzenie wniosek o nazwanie jego imieniem jednej z ulic. Gdy zaś z okazji 90-lecia odzyskania niepodległości radiowa Trójka przygotowywała cykl portretów poświęconych wybitnym Polakom, właśnie jego uznała za naszego bohatera pierwszej dekady XXI wieku.

W ubiegły czwartek Adam Małysz oficjalnie ogłosił, że kończy sportową karierę, i była to najważniejsza wiadomość serwisów informacyjnych. Dziennikarze natychmiast zaczęli go pytać, jak wyobraża sobie życie bez skakania na nartach. Może jednak bardziej uzasadnione jest inne pytanie: czy my potrafimy sobie wyobrazić życie bez skoków Małysza?

To nie jest absurdalne pytanie. Międzynarodowa kariera skoczka z Wisły trwała 16 lat. Przez ten czas weszło w dorosłe życie pokolenie, dla którego Małysz skakał od zawsze. Czterokrotnie wygrywał mistrzostwa świata i tyleż razy zdobywał Puchar Świata. Nie udało mu się tylko zdobyć złotego medalu olimpijskiego; trzykrotnie był drugi, raz trzeci. A trzeba dodać, że ten worek medali i szafę rozmaitych pucharów zdążył wywalczyć człowiek, który wkrótce po pierwszych sukcesach przeżył dramatyczną sportową zapaść. Po porażce na mistrzostwach świata w 1997 roku – gdzie mimo niespełna 20 lat startował już jako jeden z faworytów – przez kolejne trzy lata nie osiągnął w sporcie niczego. Wydawało się, że to już koniec; sam Małysz nosił się z zamiarem zerwania ze skokami i podjęcia pracy w wyuczonym zawodzie dekarza.

Stało się inaczej. Chude lata skoczka okazały się tylko wstępem do największych sukcesów. W sezonie 2000/2001 niespodziewanie odrodzony sportowiec zaczął dominować na światowych skoczniach. A w Polsce wybuchło na jego punkcie zbiorowe szaleństwo, szybko nazwane małyszomanią. Czy Małysz był (och, ten paskudny czas przeszły) najwybitniejszym polskim sportowcem w dziejach? Nie ma sposobu, by to jednoznacznie i precyzyjnie zmierzyć. Jak porównać skoczka narciarskiego z lekkoatletą czy bokserem? Paradoks sławy Małysza polega na tym, że – w skali światowej – większość kibiców nigdy o naszym skoczku nie słyszała. A gdyby spytać ich o znanych polskich sportowców – prędzej wymieniliby Roberta Kubicę, Agnieszkę Radwańską czy nawet któregoś z piłkarzy grających w dobrym zachodnim klubie.

Skoki narciarskie naprawdę popularne są raptem w kilku krajach na świecie. Wszędzie indziej są sportem nieznanym (choćby ze względów klimatycznych) lub co najwyżej – niszowym. Prawdę powiedziawszy, niszowy status miały także w Polsce. I to zwłaszcza w okresie bezpośrednio poprzedzającym pojawienie się Małysza, gdy sukcesy Wojciecha Fortuny czy Piotra Fijasa stanowiły już przeszłość, a emocje polskich kibiców sprowadzały się do tego, czy któryś z naszych zakwalifikuje się do pierwszej trzydziestki.

Małysz jednak w pojedynkę to zmienił. Ze sportu, który interesował grupkę hobbystów, uczynił narodową pasję. Jeśli idzie o siłę, z jaką zawładnął wyobraźnią Polaków, trudno go porównywać z innymi gwiazdami sportu, prędzej – z największymi ikonami popkultury. Na przykład z Beatlesami: w latach 60. podczas ich telewizyjnych występów gwałtownie spadała przestępczość w Wielkiej Brytanii. W Polsce, o ile mi wiadomo, takich badań nie prowadzono: można jednak zaryzykować, że podobnie było podczas zawodów z udziałem Małysza. Bo kto miałby te przestępstwa popełniać, skoro cała Polska siedziała przed telewizorami?

Największa fala małyszomanii przypadła na pierwsze lata XXI wieku. Ale również transmisja konkursu skoków podczas ubiegłorocznych igrzysk w Vancouver była najchętniej oglądanym (9,6 mln widzów) z wszystkich programów telewizyjnych nadanych przez polskie stacje w 2010 roku. Nie o to tylko idzie, że Adam Małysz był największą biznesową perłą TVP. Napędzał branżę medialną, przemysł pamiątkarski i turystyczny. Weekendy z Małyszem stały się na wiele lat towarzyskim rytuałem Polaków. Podobnie – zbiorowe wyjazdy na zawody z jego udziałem: nie tylko w Zakopanem, ale też w Czechach czy Skandynawii Polacy stanowili najliczniejszą (a przynajmniej najbardziej zauważalną) grupę kibiców.

Komentatorzy TVP porównywali skoczka z Wisły do pana Wołodyjowskiego, zaś owych kibiców zdarzało im się nazywać „husarią pana Michała”. Telewizja odwiedzała wszystkich dających się odnaleźć krewnych Małysza. Rozsławiła wiślańską restaurację Pod Bocianem, w której koledzy Mistrza oglądali jego występy. Zbiorowe szaleństwo na punkcie skoczka z Wisły przybierało nieraz takie rozmiary i formy, że zaczęli mu się przyglądać ironicznie nastawieni do rzeczywistości artyści. Tymon Tymański w stylizowanej na menelską piosence zapewniał, że „Adam Małysz w porządku jest”, Paweł Kukiz z kolei sugerował, że przejściowy brak sukcesów Małysza wynika stąd, że skoczka potajemnie podmieniono na sobowtóra ze służb specjalnych.

Tej ironii trudno się dziwić: kult Małysza nieraz objawiał się w estetyce biesiadnej, grafomańskiej czy po prostu kiczowatej. Ale jednocześnie – są ludzie, którzy małyszomanii zawdzięczają życie. Bez żadnej przenośni ani przesady. Pamiętamy tragedię, do jakiej doszło podczas zawalenia się w 2006 roku hali wystawowej w Katowicach. Ofiar mogło być wtedy więcej: spora część gości odbywającej się tam wystawy gołębi wyszła bowiem przed katastrofą, by obejrzeć w telewizji Małysza skaczącego podczas zakopiańskiego konkursu Pucharu Świata…

Polacy obdarowali statusem supergwiazdora człowieka, który ani go nie pragnął, ani – zdawałoby się – nie miał predyspozycji, by go przyjąć. W świecie mediów początkowo poruszał się niezgrabnie, gdy zaś nabrał swobody – podchodził z ogromnym dystansem do otaczającej go wrzawy i wykreowanego przez nią kultu jego osoby. Mówił rzeczy proste, nigdy nie udawał, że jest kimś innym, niż jest: zwykłym chłopakiem z gór, który dopiero jako sławny sportowiec po trzydziestce zdał maturę.

Czy właśnie ta zwyczajność urzekła Polaków? Dostrzegli w niej polską wersję mitu o pucybucie, który został milionerem, ale mimo kariery pozostał prostym facetem z sąsiedztwa? I podświadomą nadzieję na to, że skoro udało się – mimo klęsk – Małyszowi, może w końcu udać się każdemu z nas? Tak, ale nie tylko. To charakterystyczne, że – choć politycy uwielbiali się grzać w blasku jego sławy – nigdy nie stał się twarzą żadnej konkretnej narracji politycznej. W dobie, gdy te narracje stawały się coraz bardziej agresywne, nie nadawał się do tego. Nigdy nie chciał niszczyć rywali, o żadnym nie mówił źle.

Nigdy – co wynika po części z natury skoków narciarskich, po części zaś z osobowości Małysza – nie skakał przeciw komuś. Zasygnalizował to bardzo wyraźnie, gdy stanowczo odżegnał się od prób medialnego „ustawienia” rywalizacji w skokach jako wojny naszego skoczka ze „złym Niemcem” Svenem Hannawaldem. Gdy w Polsce upowszechniał się wzorzec kariery w duchu wilczego kapitalizmu, historia Małysza przekonywała, że w życiu można osiągnąć sukces, nie idąc po trupach i pozostając dobrym, uczciwym człowiekiem. W dobie tabloidów do niego nie przyklejało się nic, co choćby z daleka przypominało aferę.

W czasach gdy coraz więcej dzieliło Polaków – od statusu materialnego po poglądy polityczne – Małysz zaoferował im mit jednoczący. Ktoś powie, że takie mity, zbudowane na zbiorowym uwielbieniu dla sportowca, to tylko popkulturowa tandeta i ułomna namiastka prawdziwej więzi społecznej. Może i tak. Może to i namiastka. Ale kto nam w epoce Adama Małysza zaproponował coś więcej?

Nasi skoczkowie to obrotne chłopaki

Potrafią nie tylko opanować emocje i daleko polecieć, ale również majsterkować. Nasi skoczkowie narciarscy radzą sobie na skoczni ze wszystkim. Fakt podpatrzył, jak wygląda przerabianie przez nich służącego za szatnię baraku na bardziej funkcjonalny i choć odrobinę przytulny  Nie wszędzie szykujący się do konkursów skoczkowie mają do dyspozycji fajne, przygotowane specjalnie dla ich potrzeb domki, jak jest w Zakopanem. W wielu krajach warunki, w których przebierają się zawodnicy, są bardzo skromne. Tak samo było podczas jednych z ostatnich imprez Letniej Grand Prix. Po wejściu do przeznaczonego dla nich pomieszczenia Polacy zostali gołe ściany. Na szczęście nasi reprezentanci to sprytne i obrotne chłopaki. Kamil Stoch (24 l.) oraz Dawid Kubacki (21 l.) za pomocą prostych narzędzi wykorzystywanych też do mocowania wiązań do nart zrobili kilka dziur i zamontowali sobie haczyki, na których powiesili swój sprzęt.
Nie we wszystkich szatniach czy kontenerach są choćby wieszaki na kombinezony. A każdy zawodnik chce mieć dla siebie kawałek miejsca, szuka swojego kąta i stara się rozłożyć w nim ze sprzętem. Nie zawsze jest coś przygotowane, więc trzeba sobie radzić samemu – mówi Faktowi Stoch.
Spartańskie warunki nie robią na zwycięzcy poniedziałkowego konkursu w Klingenthal żadnego wrażenia.
– Praktycznie na każdych zawodach tak jest. Ale nie narzekamy, lepiej po prostu załatwić sprawę po swojemu – śmieje się najlepszy polski skoczek.

piątek, 24 lutego 2012

Historia skoków

Skoki narciarskie
Skoki narciarskie to dyscyplina sportowa rozgrywana na skoczniach narciarskich od połowy XIX wieku. Celem zawodnika jest wykonanie jak najdłuższego skoku po odbiciu się od progu skoczni. Na skoczniach mamucich, możliwe są skoki przekraczające nawet 200 metrów (konkurencje tą nazywa się wtedy lotami narciarskimi). Ocenia się odległość uzyskaną przez zawodnika oraz styl oddanego skoku.
Od 1924 roku skoki mężczyzn są konkurencją olimpijską na normalnej skoczni, od 1964 także na dużej. Mistrzostwa Świata w tej dyscyplinie zapoczątkowano w 1925 roku na normalnej skoczni, a od 1962 na dużej, od 1972 roku odbywają się także Mistrzostwa Świata w lotach narciarskich. Inne najbardziej prestiżowe zawody to cykl Pucharu Świata, zapoczątkowany w 1980 roku oraz Turniej Czterech Skoczni, który jest rozgrywany od 1953 roku. W 1997 roku do zimowego kalendarza dołączył także Turniej Nordycki.
Skoki narciarskie są dyscypliną elitarną, właściwie niedostępną dla amatorów. W wielu krajach (m.in. Finlandia, Norwegia, Niemcy, Austria, Japonia, ostatnio również Polska) jest to bardzo popularny sport, który przyciąga na zawody tysiące, a przed telewizory miliony kibiców.
Na nartach od niedawna w oficjalnych zawodach skaczą także kobiety. Najbardziej prestiżowe zawody kobiet to Puchar Kontynentalny. Wraz z rokiem 2009 skoki kobiet weszły w programu Mistrzostw Świata, a od 2014 będą obecne w programie Igrzysk Olimpijskich.
Historia dyscypliny
Miejscem, w którym narodziły się zimowe konkurencje klasyczne, w tym także skoki, jest Norwegia. Tam właśnie pojawili się narciarze, wykorzystujący "dwie deski" nie tylko do biegania, ale i skakania. Jednym z nich był słynny Sondre Norheim z Telemarku. Pierwszy klub narciarski, Trysil Shooting and Skiing Club, założono na początku lat sześćdziesiątych XIX wieku. W tym samym czasie zorganizowano pierwsze zawody narciarskie "Holmenkollen Nordic", które z czasem zyskały miano Igrzysk Nordyckich. Pierwsza większa skocznia została zbudowana w Holmenkollen, gdzie 31 stycznia 1892 r. rozegrano pierwszy konkurs skoków, podczas którego najdalej skoczył Arne Ustvedt (21,5 metra). Szybko popularność poza Norwegią skoki zyskały także w Finlandii i Szwecji, a poza Skandynawią znalazły uznanie w Austrii, Szwajcarii i pozostałych krajach alpejskich.
Początki skoków w Polsce to rok 1908, kiedy to przeprowadzono konkurs skoków w Sławsku (wygrał zawodnik "Czarnych" Lwów Leszek Pawłowski). Pierwsza skocznia z prawdziwego zdarzenia powstała we Lwowie w 1910 roku. Natomiast pierwsza duża skocznia (jak na owe czasy) pojawiła się w Dolinie Jaworzynki, oficjalnie otwarta w dniu 8 marca 1921 r. Przez wiele kolejnych lat cieszyła się ona wielkim zainteresowaniem. Trenowali na niej m.in. Aleksander Rozmus, Bronisław Czech i Stanisław Marusarz. W 1925 roku zrealizowano pomysł budowy wielkiej, nowoczesnej skoczni na Krokwi w Zakopanem, dzięki staraniom działacza sportowego i architekta Karola Stryjeńskiego. Uroczystość otwarcia miała miejsce 22 marca, a pierwsze zawody wygrał Stanisław Gąsienica-Sieczka skokiem na 36 m, co było nowym rekordem Polski. Na Wielkiej Krokwi można było osiągać dużo większe odległości od tych w Jaworzynce, a urok i piękno naturalnej skoczni, położonej na lesistych stokach, robi wrażenie do dzisiaj.
W lutym 1924 r. odbyły się I Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Chamonix. Najlepsi w konkursie skoków okazali się Norwegowie (zajmując całe podium), a złotym medalistą został Jacob Tullin Thams, który skoczył dwa razy po 49 metrów. Wykorzystał on nowy styl, silnie pochylając się do przodu, i jak wszyscy Norwegowie, pięknie lądując.
Pierwsze polskie sukcesy pojawiły się w 1936 roku na IV Igrzyskach w Garmisch-Partenkirchen. Stanisław Marusarz skoczył wtedy 73 i 75,5 metra i zajął 5 miejsce. W tym samym roku powstała największa (mamucia) skocznia w Planicy, na której 15 marca została złamana magiczna bariera 100 metrów. Dokonał tego Austriak Josef Bradl, który tego dnia skoczył 101 metrów.
Przez lata zmieniała się technika skoku. Na początku zawodnicy skakali "na stojąco", wymachując rękami. W latach dwudziestych zaczęli przyjmować bardziej aerodynamiczną sylwetkę, pochylając się do przodu. Po wojnie, w latach pięćdziesiątych, trzymali ręce wyciągnięte przed siebie (taką techniką skakał m.in. mistrz olimpijski z 1960 roku – Helmut Recknagel), by po jakimś czasie układał je wzdłuż tułowia, co jest normą do dzisiaj. Ostatnią wielką rewolucją była zmiana ustawienia nart. Zapoczątkował ją w 1985 roku Szwed Jan Boklöv, który jako pierwszy odnosił sukcesy międzynarodowe skacząc stylem "V" (narty podczas lotu nie są ustawione równolegle do siebie, tylko tworzą kształt litery V). Początkowo Szwed był szykanowany przez sędziów otrzymując niższe noty za styl wykonywanego skoku. Pomimo uzyskiwanych znacznie dłuższych odległości od rywali przegrywał właśnie poprzez ocenę stylu przez sędziów. Podczas igrzysk olimpijskich w Albertville w 1992 roku oba style uznano za dozwolone. Zmiana ta uczyniła skoki bezpieczniejszymi dla samych zawodników (zmniejszona prędkość przy lądowaniu), a przy tym dłuższymi. Stylem V posługiwał się już wcześniej Polak ze Szklarskiej Poręby Mirosław Graf, jednak bez większych sukcesów. Do dzisiaj to jednak Boklöv, a nie on jest uznawany za prekursora nowej techniki.
Ocena za skok
Za każdy skok zawodnik otrzymuje:
  • punkty za odległość – za osiągnięcie punktu konstrukcyjnego (kalkulacyjnego) zawodnik otrzymuje 60 pkt (120 pkt na skoczniach mamucich), za każdy metr więcej dodaje się, a za każdy metr mniej odejmuje punkty, zależnie od rozmiaru skoczni (na K-90 po 2 pkt za metr, na K-120 po 1,8 pkt za metr, a na "mamutach" po 1,2 pkt za każdy metr). Długość skoku mierzona jest od progu skoczni do pięty tylnego buta skoczka w chwili zetknięcia się narty na całej długości z zeskokiem z dokładnością do 0,5 metra.
  • noty za styl – przyznawane są przez pięciu sędziów, przy czym najwyższej i najniższej z pięciu not nie bierze się pod uwagę, pozostałe są sumowane. Nota od jednego sędziego wynosi od 0 do 20 punktów.
Suma tych dwóch liczb stanowi oceną skoku. Ocena nie może być ujemna – jeśli ocena po zsumowaniu obu not jest niższa od zera, zawodnik otrzymuje za skok 0 punktów.

Rodzaje zawodów międzynarodowych:
- Skoki narciarskie na Igrzyskach Olimpijskich
Rozgrywane co 4 lata. Obejmują zawody indywidualne na dużej i normalnej skoczni oraz konkurs drużynowy na skoczni dużej. Najwięcej medali w historii zdobył Matti Nykänen, który trzykrotnie został Mistrzem Olimpijskim i jeden raz srebrnym medalistą olimpijskim. Birger Ruud i Jens Weißflog zdobyli dwa złote i jeden srebrny medal. Poza tym dwa złote medale zdobył Simon Ammann. Tylko dwóch skoczków zdobyło złoty medal dwukrotnie w trakcie jednych igrzysk. Pierwszym z nich był Nykänen w 1988 roku, a drugim Ammann w 2002 roku.

- Mistrzostwa Świata
Rozgrywane co 2 lata, w lata nieparzyste, w ramach Mistrzostw Świata w narciarstwie klasycznym. Obejmują zawody indywidualne na skoczniach dużej i normalnej oraz zawody drużynowe na skoczni dużej. Okazjonalnie rozgrywany jest także dodatkowy konkurs drużynowy na skoczni normalnej.

- Mistrzostwa Świata w lotach narciarskich
Rozgrywane co 2 lata, w lata parzyste. Obejmują zawody indywidualne i drużynowe na skoczni mamuciej.
- Puchar Świata
Rozgrywany corocznie w okresie od listopada do marca (ok. 30 konkursów, w tym z reguły dwa w Polsce na zakopiańskiej skoczni Wielka Krokiew).
W ramach Pucharu Świata organizowane są następujące imprezy:
  • Turniej Czterech Skoczni – rozgrywany na przełomie grudnia i stycznia. Obejmuje cztery konkursy skoków (na skoczniach w Oberstdorfie, Garmisch-Partenkirchen, Innsbrucku i Bischofshofen)
  • Turniej Nordycki - rozgrywany na początku marca w krajach skandynawskich (Lahti, Kuopio, Lillehammer, Oslo)
  • FIS Team Tour - rozgrywany w lutym lub na przełomie stycznia i lutego. Obejmuje pięć konkursów skoków - trzy indywidualne i dwa drużynowe na niemieckich skoczniach (Willingen, Klingenthal, Oberstdorf)
  • Puchar Świata w lotach narciarskich

- Letnia Grand Prix
Rozgrywana corocznie w okresie od lipca do września. Zawody odbywają się na skoczniach pokrytych sztuczną nawierzchnią (tradycyjnie nazywaną igelitem).
  • Od roku 2006 w ramach LGP rozgrywany jest Turniej Czterech Narodów. Obejmuje on cztery konkursy skoków (na skoczniach w Hinterzarten, Courchevel, Pragelato, oraz Einsiedeln).

- Puchar Kontynentalny
"Zaplecze" Pucharu Świata i Letniej Grand Prix, rozgrywane w tym samym czasie i na takich samych zasadach. Żeby uzyskać możliwość startu w Pucharze Świata, skoczek musi najpierw zdobyć punkty w Pucharze Kontynentalnym.

- Puchar FIS
"Trzecia liga" skoków narciarskich. Stworzony głównie dla młodych zawodników. Jest swoistą przepustką do Pucharu kontynentalnego i Pucharu Świata.
Ciekawostki dotyczące skoków narciarskich:
  • Obecnym rekordzistą świata w długości ustanego skoku jest Norweg Bjorn Einar Romoren. Uzyskał on odległość 239 m. na największej skoczni na świecie, skoczni mamuciej w Planicy.
  • Pierwszym w historii reprezentantem Turcji w skokach narciarskich jest Baris Demirci, który zdobył punkty w zawodach Pucharu FIS w 2006 roku.
  • Daniela Iraschko z Austrii jest rekordzistką pań w skokach narciarskich, na skoczni w Bad Mitterndorf w 2003 roku uzyskała 200 metrów.
  • Matti Nykänen jest rekordzistą pod względem wygranych w zawodach Pucharu Świata. Wygrywał aż 46 razy.
  • Tromsoe w Norwegii jest miastem, w którym znajduje się najbardziej wysunięta na północ skocznia narciarska.
  • Anders Beisvag reprezentant Norwegii jest z pochodzenia Kolumbijczykiem i jest jedynym czarnoskórym skoczkiem, który startował w oficjalnych zawodach.
  • Kamil Stoch jest jedynym obok Adama Małysza Polakiem, który wygrał zawody Letniej Grand Prix.
ze strony kamilstoch.com.pl
/opracowano na podstawie wikipedii/

czwartek, 23 lutego 2012

Aleksander Zniszczoł - perełka, co skrzypce dla skoków rzuciła

fot. PAP/Grzegorz Momot
To spod ręki Jana Szturca wyszedł Adam Małysz, który stał sie jednym z najlepszych skoczków narciarskich w historii tej dyscypliny. Od pewnego czasu coraz lepiej poczyna sobie Piotr Żyła, także prowadzony w Wiśle Ustroniance przez tego szkoleniowca. W klubie tym jest jednak prawdziwa perełka. To Aleksander Zniszczoł. Przed laty wygrał nieoficjalne mistrzostwa świata dzieci w skokach, ale pozostawał w cieniu Klemensa Murańki, wokół którego zrobiło się dużo szumu. Teraz jednak chłopak urodzony w Cieszynie odważnie zaczyna pukać do wielkiego świata skoków narciarskich. W piątkowym konkursie Pucharu Świata w Zakopanem zajął znakomite dziewiąte miejsce.
Aleksander Zniszczoł był jednym z najmłodszych polskich zawodników w historii, którzy wystąpili w Turnieju Czterech Skoczni. Zresztą to właśnie podczas tej prestiżowej imprezy dostąpił zaszczytu debiutu w Pucharze Świata.
- Byłem trochę zaskoczony tą nominacją, bo początek sezonu w moim wykonaniu nie był dobry. Wszystko przez aurę. Nie mieliśmy skoczni, na której można było trenować - przyznał.

Zniszczoł błyszczał na treningach w Wiśle-Malince przed grudniowymi mistrzostwami Polski. Regularnie uzyskiwał 135-136 metrów. Na samej imprezie nie udało mu się jednak wskoczyć na podium.
Latem odniósł największy sukces w swojej dotychczasowej karierze. Został zwycięzcą klasyfikacji generalnej Pucharu Kontynentalnego. Startował także w Letniej Grand Prix, z którą wiązał duże nadziej, jednak dwa razy z rzędu był dyskwalifikowany. W Wiśle jego kombinezon był zbyt obszerny w kroku, zaś w Zakopanem - w pasie.
Zniszczoł do sportu trafił za namową kolegów. Sam też zresztą chciał spróbować swych sił w skokach narciarskich, chociaż jego mama wolała, by zajął się muzyką. Olo, bo tak często rodzice wołają na syna, grał na skrzypcach. Grał na nich przez dwa lata, ale jak sam przyznał, nie sprawiało mu to przyjemności.
- Nie byłem stworzony do grania na tym instrumencie. W ogóle nie sprawiało mi to radości. Na lekcje chodziłem, bo mam namawiała. Ja wolałem jednak uprawiać sport. Przez trzy miesiące męczyłem rodziców, by pozwolili mi uprawiać skoki narciarskie i udało mi się ich przekonać. Skończyłem grać w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Nie ukrywam jednak, że o wiele trudniej jest skakać na nartach niż grać na skrzypcach - opowiada Zniszczoł, który przyznał, że nie posiada tego instrumentu w domu i nie zamierza go mieć.
- Skokami zainteresowałem się w okresie, kiedy na dobre w naszym kraju trwała "Małyszomania". To właśnie występy Adama Małysza sprawiły, że postawiłem na tę dyscyplinę sportu - dodaje.
- Rzucił skrzypce i mam nadzieję, że polskie skoki na tym zyskały. Muzyka poważna na pewno wiele nie straciła - śmieje się tata, Donat Zniszczoł.
Kiedy w kraju w młodszych kategoriach wiekowych zdecydowanie dominował Klemens Murańka, który także znakomicie radził sobie w rywalizacji za granicą, to na nim skupiła się uwaga mediów. Klimka okrzyknięto "cudownym dzieckiem" polskich skoków, a tymczasem systematyczne postępy i to przy spokojnym treningu czynił Zniszczoł. Dwukrotnie wygrywał on klasyfikację generalną Lotos Cup. Utarł nawet nosa samemu Murańce. Obaj od wielu lat ze sobą rywalizują, ale jednocześnie są dobrymi kolegami.
- Cieszę się z tego, że wokół mnie nie było takiego szumu medialnego, jak wokół Klimka, który nie miał spokoju, by spokojnie móc się rozwijać. To na nim skupiała się cała uwaga mediów, a ja dzięki temu mogłem w spokoju podnosić swój poziom sportowy w Wiśle, w której trenuję pod okiem znakomitego szkoleniowca - Jana Szturca - mówi Olek Zniszczoł.
- Spokój wokół Olka wszystkim dobrze służył. Cała uwaga skupiała się na Klimku Murańce. Trzeba jednak przyznać, że on tę wrzawę medialną zniósł po męsku - wtrąca tata 17-latka, który nie odpuszcza żadnych zawodów z udziałem syna w kraju. Jeżeli zaś ma czas i fundusze, stara się także wspierać syna w zagranicznych startach.
O interesy Aleksandra Zniszczoła dba... Izabela Małysz. To właśnie żona naszego znakomitego skoczka jest jego menedżerem. Młodzieniec nie ukrywa, że też często korzystał z rad Małysza.
Wielka praca i wsparcie trenerskie - to dzięki temu zaczyna coraz lepiej skakać.
- Trafił na dobrych trenerów. Jasia Szturca, a wcześniej Jasia Kawuloka. Teraz trenuje z Robertem Mateją, pod którego wodzą wszyscy chłopcy robią postępy - mówi Zniszczoł senior, który tak charakteryzuje syna: - To bardzo spokojny i zrównoważony chłopak. To taki świr na punkcie skoków. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Jego zdaniem Olek wkracza w dobry wiek dla skoczka: - W marcu kończy 18 lat i moim zdaniem to jest świetny wiek, by zaczynać wielkie skakanie. Rozwija się według określonego planu. Sam sobie zresztą stawia wysokie cele.
O wielkim talencie Zniszczoła mówi także Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego: - To w tym momencie taki nieobliczalny zawodnik. Dobrze skaczący. Na razie ma się oswajać ze startami w Pucharze Świata. Nie żądamy od niego jeszcze wielkich wyników, choć trzeba przyznać, że to ambitny skoczek. To rocznik Klimka Murańki, który całe lata był lepszy od Zniszczoła. Teraz obaj wyrośli. Myślę, że za dziesięć lat, mogą rządzić na światowych skoczniach. To jest przecież dwóch wielce utalentowanych skoczków.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Predazzo pokonane

Kamil znów zebrał punkty w PŚ, i dwoma punktami zepchnął z czwartego miejsca Thomasa Morgensterna. Szansa uzyskania 1000 pkt, jest coraz bardziej realna, wystarczą dwie wygrane, albo kilka razy podium, czy Kamil strzeli Tysiaka??? po pierwszej serii Niedzielnego konkursu był trzeci, za Andeasem Wankiem i Gregorem Schilerenazuerem. Andreas nie uniosł presji a Gregor nie doleciał do miejsca które zapewniło by mu prowadzenie. Dużym zaskoczeniem dla mnie była wiadomość, że Zakopiańscy wodzireje rozkręcali zabawę w Val Di Fiemme.



Kamilu dziękujemy za emocje, dziękujemy za to, że polscy kibice mieli okazję zagłuszyć orkiestrę, śpiewając Mazurka Dąbrowskiego.

2 x Wilingen i szczęsliwa siodemka.

W zeszłym roku nasze orły stały na najniższym stopniu podium, a w tym???
Aż brak słów,7 miejsce z ośmiu możliwych.

Złą passę rozpoczął Maciek Kot, który w tym sezonie nie błyska formą i zupełnie nie rozumiem po co Łukasz Kruczek go ze sobą ciąga, liczyłam, ze na rozbiegu stanie Tomek Byrt, ale Łukasz nie dał mu szansy pokazania się w tym konkursie. Mam wrażenie, że Maciek powtarza stare błędy Kamila, dobre skoki w kwalifikacjach, na treningach, a na konkurs sił juz nie starcza.

Nie wiem jak wy, ale ja mam dość ciągłego tłumaczenia skoczków, że bardzo chcą ale im nie wychodzi, że tego bolała główka, a tego co innego. Ja rozumiem, że poza Kamilem to są jeszcze młodzi chłopacy w okresie rozwoju i że ich proporcje zmieniają się dość szybko, a co za tym idzie zmienia się sprzęt, ale skoro ich norwescy rówieśnicy latają jak pociski daleko strzelne ( nie wiem czy takie istnieją, ale nie ważne) to dlaczego nasi nie mogą??
Bardzo podobała mi się aluzja P. Kurzajewskiego, wzg p. Tajnera. Maciej Kurzajewski dał do zrozumienia, że gdyby A. Stoeckl nie "wyleciał" z PZN nasi mogli by dzisiaj tez tak skakać, ale przecież żaden Austriak nie będzie się rządził w Polskiej kadrze. Cóż, trochę pokory Panowie Działacze :P

Ale wracając do konkursu

I Seria
IV grupa
Maciej Kot - 120 m - trochę mało. Maciek chyba nałożył na siebie zbyt dużą chęć udowodnienia, że w tej czwartej grupie znajduje się zupełnie niesłusznie. Wg. mnie na chwile obecną, zupełnie zasłużenie.
III grupa
Krzysiek Miętus - łapie wiatr pod narty i odlatuje na odległość 138,5 m - szacun Krzysiu.
II grupa
Piotrek Żyła - 131 m- jak na Piotra to nie najgorzej.
I grupa - najlepsza 10
 Kamil Stoch - 130,5 m - hm, no cóż, zdarza się.

Po skoku Krzyśka i Piotrka uplasowaliśmy się na szóstym miejscu. Kamil niestety znów powtarza stare błędy i leci zbyt płasko co nie pozwala mu osiągnąć większej odległości.

2 Seria - bronimy szóstego miejsca
 IV grupa
Maciek - 122,5 m - udowodnił, że ta czwarta grupa jest zupełnie zasłużona .
III grupa.
Krzysiu Miętus - skacząc w złych warunkach spisuje się lepiej niż Maciek. Osiąga rezultat 124,5. Przy skoku Krzyśka od początku było wiadomo, że nie powtórzy wyniku z pierwszej serii . Miętusek nie radzi sobie jeszcze z trudnymi warunkami.
II grupa.
Piotrek - 129,5 - stać go było na więcej.
I grupa.
Kamil - 134,5 m - zbyt mało w stosunku do Koudelki, (141,5) żeby obronić szóste miejsce.

Zważywszy na fakt, że do drugiej serii weszło osiem drużyn, zajęliśmy przedostanie siódme miejsce.
Czy i tym razem ta siódemka okaże się szczęśliwa??

Takie małe przemyślenie z mojej strony. Czy za Maćka Kota, do kadry nie warto wprowadzić kogoś innego, a Macka wycofać, zeby doszlifował formę?? Kurczę, jak nie Hula, to Kot, no co jest?? Panowie??

Może skończymy z tym pobłażaniem, że nie wyszło, że warunki, itd. a naprawdę zaczniemy wymagać???

A jak to wygląda w realu??
W rozmowie z p. Grafem uzyskuję kilka ciekawych informacji. Dowiedziałam się np, że kwalifikacje kwalifikacjami, ale pod czas tych skoków testuje się przy okazji sprzęt , smarowania, narty, przygotowuje rozbieg, co mnie niezmiernie zaskoczyło, bo jak dla mnie od tego raczej sa skoki próbne i treningowe, nie kwalifikacje, ale ja się nie znam, więc poprzestanę na opinii fachowca.

Czy wczorajsza siódemka okaże się jednak dla nas szczęśliwa?? Kamil tak lubi, według jego skoków można lotka obstawiać. 7,1,5,7,1, he. he.

Niedziela

Szybkie podsumowanie, nie będę się rozpisywać na temat wyników, bo każdy je widział, do napisania tej notki za inspirowało mnie co innego.

Kamilowi nie udało się co prawda wskoczyć na podium, ale zajął bardzo dobre piąte miejsce.
Ja nie wiem, czy on ma jakieś układy w niebie, czy to że liczba 7 występuje tez w jego dacie urodzenia, czy po prostu ma szczęście , pozwoliło mu zając tak wysoką pozycję.
Miejsce bardzo mocne( chociaż wcześniejsze piate miejsce powodowały rozczarowanie), bo w serii próbnej skoczył 148,5 m, pokazując rywalom że ze Stochem należy się jednak liczyć, i mimo iz tego rezultatu nie udało mu się powtórzyć w konkursie, to dwoma skokami na odległość 139 i 144 m pokazał Austriakom gdzie ma ich warunki pogodowe belkę i wogóle. Sytuacja była o tyle komiczna , że belkę obniżono przed samym skokiem Kamila,po dobrych skokach poprzedników, próbując go wytrącić z równowagi. Tłumaczenie, że belka została obniżona" żeby nie przeskoczyli skoczni", jest nie tylko śmieszne, ale żałosne, szczególnie, że ci dla których belka została obniżona zupełnie z tej pomocy nie skorzystali.
W internecie zawrzało, na widok kolejnych " belkowych kombinacji"  (kolejna dyscyplina sportu?? kombinacja belkowa??) w wykonaniu duetu Hoffer - Tepes , ale nawet to nie powstrzymało " Rakiety z Zębu" przed oddaniem skoku na odległość 144 m. Natomiast ci, którym próbowano pomóc całkowicie polegli. (Wiem, że sam Hoffer nie decyduje o obnizaniu belek, ale jak kapitan na statku odpowiada za rejs tak on na skoczniach odpowiada za cłokształt więc i za decyzje swoich podwładnych).
Po pierwszej serii
Gregor Schlierenzauer wylądował na 19 miejscu, Kofler spartolił całkowicie lądując na 45 miejscu, co pogrzebało marzenia o drugiej serii . Skutkiem tego, po zakończonym konkursie Gregor wylądował na 13 miejscu, Morgi na 15, Koch był 8-my a Andi stracił plastron lidera na rzecz Andersa Bardala, który w tym sezonie jest nie do przeskoczenia. Kamil w KG ma juz 921 punktów, do Koflera, który spadł na trzecie miejsce brakuje tylko 128, więc trzecie miejsce w KG jest jak narbardziej realne.

Również pozostali skoczkowie zrehabilitowali się po Sobotnim konkursie, nawet Maciek, co było miła niespodzinką złapał dobry wiatr i odleciał na 130 m.Piotrek zakończył zawody na 26 miejscu Maciek na 28 więc cała trójka załapła się na 30. Dwaj pozostali nie przeszli niestety do drugiej serii, ale to piąte miejsce Kamila i umocnione 4 w KG cieszy nie mniej niż ustrzelone Predazzo, tym bardziej że Austriacy dostali prztyczka w nos i dobrą lekcje pokory.
Czy w Klighental Kamil złamie granicę 1000 pkt??? Zobaczymy w Środę 15 lutego w Eurosporcie. a ja zapraszam do reportażu, czy Kamil na szansę na PŚ w tym sezonie.
PS dla Stocha??